Tak grające pięćdziesiąt milionów funtów, nie zadowoliłoby
nawet najbardziej pobłażliwego kibica. Wielkie kwoty powinny iść bowiem w
parze z wielkimi umiejętnościami i konkretnymi rezultatami. Pamiętam
jak dziś, moment kiedy oficjalna strona niebieskich obwieściła, iż w
ostatniej chwili zakontraktowała Hiszpana za wymienioną wyżej kwotę.
Przeglądając na bieżąco fora dotyczące Chelsea, wszyscy byli zachwyceni.
„To strzał w dziesiątkę”- komentowali, „idealne wzmocnienie”,
„wreszcie nasz atak będzie się jakoś prezentował”, „Drogba
z Torresem zniszczą każdego” itd. Obawiam się, że te zbyt wielkie
oczekiwania, które pojawiły się już na samym początku, powiązane z
pieniędzmi (50 milionów działa na wyobraźnię) i sławą El Ninio sprawiły,
że każdy kibic chciał, aby Torres co mecz strzelał hat-tricka. Jeżeli
początkowo jego dorobek bramkowy wahał się na poziomie błędu
statystycznego, czyli w okolicach zera – wszyscy mu wybaczali, bo
przecież musi się ograć i dopasować do stylu gry
londyńczyków. Bramek nie było, a z tygodnia na tydzień frustracja
zaczęła niesłychanie szybko narastać. Prawdę powiedziawszy każdy by się
hm… zdenerwował gdyby czołowy snajper takiej drużyny jak Chelsea, nie
zanotował trafienia, od ładnych kilku miesięcy. Ale czy faktycznie
Torres to taki beznadziejny transfer?
Dziś, z perspektywy czasu muszę przyznać, że z El Ninio nie
jest wcale tak źle. Oczywiście, nigdy nie pokazał tego, co pokazywał w
Liverpoolu. Nigdy nawet nie zbliżył się do ówczesnej formy. Będąc
zawodnikiem Chelsea przeszedł jednak swoistą metamorfozę, która nie
została zauważona przez szereg krytykantów. Hiszpański snajper
przekwalifikował się moim zdaniem na fałszywą dziewiątkę. Cofniętego
napastnika, który może nie strzela niezliczonej liczby bramek, ale od
pierwszej do ostatniej minuty haruje na wynik spotkania, obsługując
kolegów bardzo mądrymi i niejednokrotnie rozstrzygającymi podaniami.
Kibicom rzecz jasna ciągle mało. W ich małych główkach Torres
musi strzelać, jak Messi czy Ronaldo. Skoro w fifie jest wysuniętym i
bramkostrzelnym napadziorem, to czemu w takim razie nie odzwierciedla
się to na piłkarskie realia. W taki oto sposób fala krytyki rośnie i
rośnie. Do momentu, aż Torres staje się najbardziej opluwanym piłkarzem w
dzisiejszym footballowym świecie. Czy oto chodziło kibicom? Mam
nadzieję, że nie. Nie chcę być ich częścią skoro gnoją własnych
zawodników, mieszając ich z błotem. Trzymam się wersji, że to tylko
krótkotrwała głupota, która już minęła.
Sporo mówi się o wymienia na linii Chelsea – Atletico. Oni
nam Falcao, my im Torresa i trochę kasy. Zadał ktoś sobie pytanie co
będzie, gdy Falcao już podpiszę kontrakt z londyńczykami za kolejne
pięćdziesiąt milionów funtów i nagle zgubi swą fenomenalną dyspozycję?
Tak, wiem, że teraz odezwą się głosy krzyczące „Falcao to coś innego, on
jest genialny. Właśnie takiego kogoś potrzebujemy”. Patrz paragraf
pierwszy. Te same krzyki były słyszane przy transferze Hiszpana.
Czy jestem za kupnem Falcao? Tak, jestem. Ale nie
sprzedawałbym Torresa. Chelsea powinna zacząć grać dwoma napastnikami.
Jak za starych dobrych lat. Falcao plus Ba. Ta kombinacja wygląda
całkiem ciekawie. Torres na ławce, jako zamaskowany as w rękawie, będzie
moim zdaniem nieoceniony. Super-rezerwowy? Czemu nie. W dodatku, nikt
nie gwarantuje, że jeden z podstawowych napastników nie złapie poważnej
kontuzji w trakcie długiego sezonu. Co wtedy? Lepiej zmienić taktykę
całej drużyny, czy mieć takiego Torresa w obwodzie? Odpowiedź narzuca
się sama.
Herosem pola karnego przeciwników za czasów The Blues nie
został. Jest jednak spora część mądrych kibiców, która go kocha i wierzy
w niego, bo widzi w nim potencjał nowego Torresa. Torresa grającego
lekko w cieniu. Strzelającego jedynie od czasu do czasu, notującego
natomiast wiele asyst i kluczowych podań. Torresa nierzucającego się w
oczy, który nie stoi w świetle reflektorów, lecz odwala ciężką i
niewdzięczną pracę na boisku. Niebieskiego Torresa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz